środa, 3 lipca 2013

Choroba jasna!

Jest taki rozdział w książce "Pierwszy rok życia dziecka", który zawsze omijałam. Ale w życiu jest tak, że nie da się pewnych rzeczy uniknąć. Bo podczas gdy Megi przygotowuje się do pracy, ja siedzę w domu i doglądam moje biedne chore maleństwo. Od poniedziałku. Jak łatwo się domyślić, nadrobiłam już zaległości lekturowe i zgłębiłam rozdział o chorobach.

Za każdym razem w miejscowej przychodni, zdumiewa mnie zachowanie jej pracowników. Co za niemile paniusie. Istne bullteriery w kitlach. Jak to ujęła moja siostra: "Idziesz do lekarza? Przygotuj się na walkę". Z personelem. Z innymi pacjentami. Z każdym. I choć zawsze wracam z przychodni sponiewierana niczym bokser z ringu, pocieszenie daje mi fakt, że wszyscy ci ludzie potrafią jeszcze zachować ludzkie odruchy w kontakcie z dziećmi. A Mati... Mati wciąż zachowuje postawę godna mistrza Zen.



Wystarczyło pobyć w domu kilka godzin dłużej i okazało się, że nasza młoda dama zdobyła nowe umiejętności. A to rękę podniesie w geście pt. "taka jestem duża!", a to przyjmie pozycję startową do raczkowania. Jednak prawdziwym hitem ostatnich dni stały sie dla niej nadgarstki. To zaskakujące, że można rączkami machać niemal na wszystkie strony. Efekt jest taki, ze Mati robi mi "pa-pa" niemal co chwilę. Czyżby wyganiała mnie już do pracy?:)

Ja tymczasem ten przedłużony pobyt w domu bardzo sobie chwalę. Wreszcie odespałam ubiegły tydzień. Wierzcie mi, 4 nieprzespane z rzędu noce mogą człowieka pozbawić dobrych manier, sprawić, że zapomni on o blogu i zacznie nieubłaganie przemieniać się w hejtera. Kryzys na szczęście został zażegnany. Mati i jej rodzice czują się już lepiej. Przynajmniej dzisiaj.

Do następnego postu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz