środa, 21 sierpnia 2013

C D N . . .

Witajcie. Troszkę nas tu nie było. Troszkę nie było z premedytacją. 
Wiele zmian się szykuje. Zmian na które Matka Megi się przygotowuje już jakiś czas. Zmiany postępują w zwariowanym tempie, pozostawiając w tyle dłuuuugi ogon. Jeśli z czymś gdzieś coś wam zalegam, to błagam o wybaczenie, proszę o przypomnienie. Część mam zapisaną, część niestety zapomnianą. Ale zaległości nadrabiam. 
Jedną z takich zmian jest urlop na etacie Megi blogerki. Łza się kręci. Jednak myślę, że to nie koniec blogowania. Może w innej odsłonie, może z nowymi pomysłami, słowami. Może już nie długo, bo coś po głowie chodzi...Ale na tym etapie będę milczeć. Dlatego piszę, że ciąg dalszy nastąpi.... 
Dziękuję Wam za poczytność, za śledzenie naszych przygód, za lajki, dobre słowa, inspiracje, wiarę! Pozostajemy w kontakcie, bo wiecie gdzie mnie szukać :) Mejl i fanpejdż pozostają, przecież musimy się jakoś komunikować :)))) 
Dobrych dni!
Megi & Gutek & co

wtorek, 30 lipca 2013

Spieszę donieść, że z Judy wszystko OK. Sprawdziłam osobiście, za pośrednictwem Gadu Gadu namierzyłam poszukiwaną. Mam nadzieję, że wkrótce się odezwie!

U nas też OK. Lato w pełni! Weekend poza domem w miejscowości zwanej Żółwiów, ze znajomymi, pogaduchy, śmiechu po pachy, smaczne kiełbachy... z grilla, oczywiście. oj dużo tego grilla było!
Gutek zaprzyjaźnił się z psiakiem Lucyferem, dokarmiał go wszystkim - pomidorami, papryką, karkówką, stekami, twarożkiem. Również zaadaptował sobie miskę Lucka, w której moczył stopy. Stopy i nie tylko, moczył również w psim basenie, w swoim basenie i okolicznym jeziorze. Doskonale było, a syn zdobywał nowe sprawności. Odkrył wielki fan z polewania wężem ogrodowym psa, ciocie, samochody, siebie. Jak zwykle chodził wiecznie uśmiechnięty i radosny. No i został naszym małym DJ'em. Zaraz zobaczycie o czym mówie...







A ja od kilku dni sobie marudzę pod nosem, że postanowiwszy zadbać o swój look i zrzucić z  siebie pogniecione dresy (osiągnęłam już dno z ubiorem), wracam do domu, może i ładnie ubrana, ale za to ubrudzona przeokropnie, a to różowa pudrowa zwiewna sukienka została wysmarowana morelami. A wczoraj biała bluzka wróciła do domu z odciśniętymi czekoladowymi łapkami.
Czy tylko ja tak mam, czy może też macie podobnie???

Dobrego tygodnia!

niedziela, 21 lipca 2013

Instytucja Dziadkowie

Kiedy w sobotni poranek odbierasz telefon od Pana Ojca z informacją, że przedłuża sobie pobyt na zlocie motocyklowym, a Ty biedna pozostajesz w samotności na placu boju 6 i 7 dzień tygodnia, co robisz?
A. złościsz się i nie obejmujesz Dezertera niedzielnym planem obiadowym
B. pakujesz malucha i dołączasz do Pana Ojca, jednocześnie tym go uszczęśliwiając, i pozostałych uczestników zlotu, gdzie jest głośno, tłumnie, skórzanie, a wszyscy chodzą pod wpływem ogromnej ilości lemoniady, wieczorem oddając się rozrywkom czysto intelektualnym oglądając spektakle na scenie
C. zbierasz graty i śmigasz na wieś, do Pani Babci i Pana Dziadka
Ja zdecydowanie wybrałam opcję C. Przecież trzeba podtrzymywać relacje rodzinne, a że przy okazji załapałam się na dwudaniowy obiad, ręce chętne do noszenia wnuka, chwilę błogiego relaksu przy depilacji chwastów w ogródku, no i bez wyrzutów, większych, drzemce 1,5 godzinnej to gdzież tu myśleć o opcji A, czy B.
My również przedłużyliśmy sobie weekend od domu, właśnie siedzę w ogrodzie, popijam kawkę, opalam stopy, a syn smacznie śpi.
Zatem po co zlot, skoro można zrobić nalot Dziadkom :)))
...którzy witają nas z uśmiechem oraz garnkiem najlepszej pomidorówki!














czwartek, 18 lipca 2013

100 lat Megi!

No i kolejne urodziny za mną!
I mogłabym tu pisać, o łzach, którymi zalewałam się do południa, o pięknych prezentach, życzeniach, kolejnej wersji brownie, o całkiem udanym podsumowaniu etapu życia w którym jestem, a także o tym, że nawet tak starzy ludzie mogą próbować się zmienić, ale jakoś weny ostatnio brak.
I przypomina mi się, jak marudziłam Judy, że nie pisze, że nie wiem co u niej. A ona biedna, zaganiana w codzienności.
Przyszedł czas na mnie, powróciwszy do życia zawodowego, ogarniając temat dziecka, domu, CODZIENNOŚCI okazuje się, że nie jest tak łatwo.
I mimo, że fajnie, że power jest, że się wszystko chce, to te bateryjki pod koniec dnia wyładowują się i nagle zasiadam na kanapie gapiąc się w TV, po czym zrywam się z myślą "jeszcze tyle mam do zrobienia", po czym opadam z sił na tą samą kanapę. Znasz to?
Zatem, aby ułatwić sobie organizację, postanowiłam w wieku 32 lat popracować nad moim bałaganiarstwem. A może lepiej to zabrzmi: nad systematyką odkładania rzeczy na swoje miejsce. Jakiś czas temu robiłam test, przyglądając się temu zjawisku. I wiecie co... w połowie tygodnia straciłam panowanie nad sytuacją.
Oby tym razem było lepiej.
I na zakończenie tekst zasłyszany, podobno wypowiedziany przez gwiazdę TVNu - Perfekcyjną Panią Domu, "że przy dzieciach (wow! dwójce) da się utrzymać porządek i ład w domu". I tego się trzymam!
I tego sobie życzę na nowy rok życia!

Uściski Judy! Za Ciebie też trzymam kciuki!



środa, 10 lipca 2013

a tak w Poznaniu było

Można by było w skrócie napisać, że CUDOWNIE. Ale nie byłabym sobą, gdybym napisała w jednym zdaniu.
Pojechałyśmy tam, My - 3 Mamy i dzieci, Gutek, Łucja i Max,  z myślą o festiwalu Malta, który odbywa się co roku o tej porze. W tym roku oglądany był z innej perspektywy - dzieci, naszych dzieci.
W zasadzie każdego dnia uczestniczyliśmy w jakimś wydarzeniu.
Wszystkie aktywności działy się w Pawilonie Nowa Gazowania, czyli centrum Poznania<3. Muszę przyznać, że już same przygotowanie pawilonu wprowadzało w klimat festiwalowy - plac zabaw, pełno dzieci, przebrani organizatorzy. A wszystko w myśl projektu Sztuka Szuka Malucha.
Festiwal rozpoczeliśmy spektaklem brzUCHO, wrocławskiego teatru lalek. Poza samym przedstawieniem, byłam szalenie ciekawa reakcji Gustawa. Czy będzie zainteresowany, czy wysiedzi 30 minut, czy będzie bardziej ciekawy towarzyszy niż tego co dzieje się na scenie... No i okazuje się, że pierwszy raz w życiu Szanowny Syn wysiedział pół godziny w zasadzie w bezruchu, z otwartą buzią i przerzucał wzrok z jednej Pani Aktorki na drugą. Byłam zachwycona nie tylko spektaklem, ale postawą Gutka. A po spektaklu 15 minut zabawy i podgryzanie rekwizytów, czyli cały Gutek :)
Kolejny dzień to Brykanie ze słowami z Panią Smykałką. Od tych warsztatów nie umiem spojrzeć na drzwi bez powiedzenia w aktorski sposób PUK PUK PUK.
Warsztaty przygotowane przez Instytut Małego Dziecka im. Astrid Lindgren przypomniały mi o tym, jak można twórczo spędzić z dzieckiem czas, jak ważne jest wspieranie jego rozwoju i to niekoniecznie poprzez wydawanie ogromnych pieniędzy na zabawki, mądre książki i kolejne warsztaty rozwojowe dla rodzica. Wystarczą przedmioty domowego użytku, czyli to co Gutas lubi najbardziej! Zatem Gutek tarzał się w kolorowym ryżu, przesypywał, nasypywał, rozrzucał, przerzucał, podjadał. I nie tylko. Łyżki, kolorowe pojemniki, patyki, mobile, kartony...ooo...ile tam tego było :)
Jednak za najbardziej kreatywne zajęcia uważam Rączki malują! Wyoborażacie sobie farby, duże arkusze papieru i ciekawość naszych maluszków?! Chyba nie muszę Wam mówić jaki był finał :) Doskonała zabawa, nie tylko dla dzieciątka. Polecam Wam, spróbujcie w domu. Jednak ostrzegam, to nie dla tych rodziców, którzy wolą mieć czyste dziecko, zamiast szczęśliwego dziecka (ponoć to skandynawskie powiedzenie, że dzieci są albo czyste, albo szczęśliwe. patrząc na mojego syna muszę powiedzieć, że coś w tym jest).
Poza tym był jeszcze spektakl muzyczny Grajkółko oraz spektakl włoskiego teatru On - Off, który przedstawiał zabawę ze światłem.
No, a na zakończenie spektakl Primo. Miałam nadzieję, że będzie taką wisienką na torcie z dedykacją to był bardzo udany tydzień. Jednak jak się okazało, nasze maluszki były jeszcze za małe, i muszę przyznać, że chyba przywiodła nas tam bardziej Mamowa ciekawość, bowiem spektakl odbywał się nietypowo, bo w wodzie.
Finalnie Gutek zasnął, więc Ojciec go wyniósł, spakował do auta, spakował mnie do auta i tak oto w najnormalniejszy, najzwyklejszy, bez artystycznych doznań, bez pożegnalnej kawy na starówce, zostaliśmy przywiezieni do bydgoskiego domu.
Jednak Poznań to nie tylko Malta Festival, ale przyjaciele, znajomi, miejsca. Niestety nie ze wszystkimi udało mi się spotkać :(. No ale na szczęście jest to miasto do którego wracam co kilka miesięcy, więc kolejna edycja najazdu na Poznań pewnie po wakacjach - szykujcie się moi Drodzy Przyjaciele :)
Podsumowując, to był naprawdę bardzo udany dla nas wyjazd. Gutek, może dlatego, że był cały czas w towarzystwie dzieci i swoich kumpli, zrobił kolejny krok rozwojowy. Śmiga jak stary, potrafi doskonale zakomunikować co chce. A czy zajęcia mu się podobały... sprawiał wrażenie, że tak!
Natomiast ja wróciłam pełna energii i pomysłów. I wiem, że dni, z dzieckiem w domu, nie muszą być nudne. Nasze takie nie są, bywają, bo i monotonii zawsze trzeba, ale nie byłabym sobą gdybym skazała siebie i dziecko moje na takie poznawanie świata. A energii mam tyle, że od powrotu myślę, jak sprawić, by na naszym bydgoskim rynku było więcej atrakcji dla rodziców z dziećmi, a nie tylko kolejne Akademie dla Mam wyrastały jak grzyby po deszczu, wzorujące się na tych pierwszych,  kolejne warsztaty rozwojowe dla rodziców czy też stały repertuar Filharmonii - od uszka do brzuszka maluszka... O tym pewnie pogderam sobie w kolejnych postach :)
A teraz zapraszam do obszernej fotorelacji. Głównymi bohaterami są Gustaw, Łucja i Max. Najlepsza ekipa na świecie!


 Plac zabaw pod Nową Gazownią

brzUCHO



Gutek przegląda folder promujący wydział projektowania w Poznaniu :) 

Brykanie ze słowami i z Panią Smykałką

Zabawy z instytutem Astrid Lindgren



Pochwalę się jak mój syn chodzi

Ekipa!

Duża piaskownicach w kontenerach :) 


Rączki malują z Ciocią Agatą





Finał - tak Gutek zakończył festiwal Malta w Poznaniu.



Do Judy

My Dear,

post Twój wstrząsnął opinią publiczną, wywołał dyskusje oraz zawzięte dysputy, nie tylko wśród znajomych i w Sejmie, ale także w mojej głowie.
Po pierwsze czy można uświadomić osoby nie mające dzieci, co to znaczy być Rodzicem. Bo, jak to doskonale ujęłaś, rodzic to odrębny gatunek. Stając się rodzicem wkraczasz do krainy z której nie ma powrotu i tylko drugi rodzic, najlepiej na tym samym stopniu wtajemniczenia, jest w stanie ciebie zrozumieć. A Ci bez dzieci... szkoda czasu, bo tego nie da się pojąć. A do tego można jeszcze usłyszeć słowa, które podniosą ciśnienie i wzburzą krew w żyłach :) I które sprowokują do popełnienia wpisu Z rozważań młodej matki.
A druga kwestia, wczoraj poruszona, to czy przyszłego rodzica da się przygotować na to co się stanie?
Koleżanka moja uznała, że należy uświadamiać, bo przez idealizowanie rodzicielstwa przez otoczenie, wśród rodziców pojawiają się depresje poporodowe (oczywiście to w skrócie). Poniekąd mogę się z nią zgodzić, jednak uważam, że nie da się przygotować nikogo na to co się dzieje po przyjściu na świat maluszka. Poza tym jak?? jak powiedzieć rodzicowi, że będzie ciężko??  To trzeba po prostu przeżyć - to w skrócie, bo przemyśleń jest wiele (od rzeczy związanych z odpornością psychiczną, hormonami, po wsparcie rodziny, szkoły rodzenia...)
Natomiast pragnę przytoczyć pewną historię, ostatnio zadzwoniła do mnie koleżanka, której podczas porodu lekarz złamał żebro. Bardzo cierpiała i powrót jej do normalnego funkcjonowania zajął kilka tygodni, jednak głos w słuchawce, który mówi mi: Megi gdybym wiedziała, że bycie matką jest tak cudowne, to dawno bym się zdecydowałam, wyrażał wszystko co czuła, radość, wzruszenie, zachwyt. I ani cienia bólu. Jak by to odeszło. I ani słowem nie wspomniała o trudach rodzicielstwa. Bo tak jest, chwile bólu, chwile trudu odchodzą, a z czasem się ich nie pamięta (po kilkunastu latach w domyśle :). Bo czas płynie nieubłaganie i na pewno nie jedna z nas zatęskni za tymi chwilami, za tymi dobrymi oczywiście, kiedy dziecko było jeszcze bardzo małe. Tak jak pisze o tym Daria, która ma już syna w wieku kolonijnym.
Temat rzeka, temat do wielu dyskusji i fajnie, że taką zrodziłaś.  Bo na naszym blogu jest słodko, kolorowo, a trudy rodzicielstwa przedstawiane są w zabawny sposób (no tak mi się wydaje). Może stworzymy cykl Z rozważań młodej matki....
I prawie już kończąc, wczoraj usłyszałam dość zaskakujący - nazwijmy to - komplement. Że Twój wpis to pierwszy ciekawy wpis na naszym blogu. Judy gratuluje, chociaż sama nie wiem czy cieszyć się czy płakać :)))
A teraz już na pewno kończąc, załączam wpis mój z 13 czerwca 2012, czyli co czuła Matka Megi, matka dwumiesięcznego Gustawa. Moje trudy rodzicielstwa dotyczyły głównie otoczenia. Poniekąd odzwierciedla to co chciałaś przekazać Judy, że rodzicem wcale nie jest łatwo być i że różowo nie jest, bo trudy czyhają na każdym zakręcie :)
"Oj nie łatwo być Matką: autobusy niskopodłogowe wcale nie są nisko, wszystkie obce baby to dobre ciotki ("niech Pani weźmie to dziecko na ręce, bo tak płacze" - dobra rada w autobusie!!!, "a ten sweter nie gryzie go w twarz?!"), aby wejść do sklepu z wózkiem musi pokonać duży schodek, chociaż w samym sklepie jest już podjazd na salę (o co chodzi?), sąsiadka widząc jak płacze Twoje dziecko i załamanie na twarzy Matki mówi uroczym głosem: "no co mu Pani robi?", a reszta towarzyszy cmoka z niesmakiem, że dziecko płacze, a Matka za mało flaki sobie wypruwa by go uspokoić (chociaż prawie z dzieckiem leży w wózku) i są też tacy co oburzają się, że Matka Polka w restauracji zmieni pieluchę na forum (przecież nie trudno zapomnieć się w rzeczywistości pieluchowej)*i nie pójdzie do kibelka, gdzie jej miejsce, zapewne z Matką Karmiącą. I Ci wszyscy ludzie zapomnieli, że bycie Matką to trudna robota i że szanować ją należy każdego dnia, a nie 26 Maja. Ale i tak fajnie być Mamą. A powyższe to frustracja dnia dzisiejszego, no!"
*to był komentarz na fejsie jednego z moich niedzieciatych kolegów opisujących historię z restauracji, który bardzo często lubi podkreślać jakimi obrzydliwymi istotami są rodzice, a już nie wspomnę co myśli o tych, którzy bombardują znajomych zdjęciami swoich maluchów /no tu troszkę się zgadzam :)/

p.s. ja cmokałam na matki, jak dziecko hałasowało lub źle się zachowywało. Odkąd nią zostałam przysięgłam sobie nigdy tego już nie robić!


Foto z 13.06.2012


piątek, 5 lipca 2013

Z rozważań młodej matki

EM jest z natury przesłodka, ma niewinną twarz Maryi Dziewicy,  cechuje ją duża doza taktu. W kontaktach z obcymi. Bo podczas rozmów ze mną bywa mniej taktowna, znamy się bowiem od dziecka.

- Co słychać? - pytam EM.
- A co ma być słychać? Przecież nie sprawię, że (w tym momencie EM wymawia imiona dwójki swoich dzieci) znikną.

Innym razem opowiadam EM o D&J. Siedzą w Japonii. On robi tam doktorat z prawa, ona asystuje reżyserowi w teatrze.
- A mają dzieci? - przerywa opowieść EM.
- Nie.
- No to po co mi to opowiadasz.

Otóż to. Rodzice to odrębny gatunek. Który nie do końca ma po drodze z samorealizacją, free time'em i śniadaniem do łóżka. Gatunek nieco wyidealizowany, co skutkuje potem wizytami ich dzieci na kozetce. W ogóle rodzicielstwo to jeden wielki blef, w który wierzą niedzieciaci. Że da się wszystko pogodzić, że nic się nie zmieni, a słodycz rozleje się po naszym życiu, przemieniając przyciasnawe M2 w domek na prerii. Tak. Jasne.

Jeden poród, jeden połóg, a światopoglądowo zbliżyłam się do EM w zaskakująco szybkim tempie. Wiec kiedy słyszę zachwyt nad byciem matką z ust niedzieciatych - nie mogę powstrzymać się przed ujawnieniem ciemnej strony mocy. Tak jak powiedziałam to dzisiaj rano "Nieważne, ile otrzymasz od innych pomocy i jak bardzo kochasz swoje dziecko - i tak będziesz się czuła śmiertelnie zmęczona". "Każdy dzień na macierzyńskim - to dzień świstaka". Fakt. Nie cynizm.

Właśnie dlatego złego słowa nie powiem o żadnej młodej matce.

No dobrze. O prawie żadnej.  

środa, 3 lipca 2013

Choroba jasna!

Jest taki rozdział w książce "Pierwszy rok życia dziecka", który zawsze omijałam. Ale w życiu jest tak, że nie da się pewnych rzeczy uniknąć. Bo podczas gdy Megi przygotowuje się do pracy, ja siedzę w domu i doglądam moje biedne chore maleństwo. Od poniedziałku. Jak łatwo się domyślić, nadrobiłam już zaległości lekturowe i zgłębiłam rozdział o chorobach.

Za każdym razem w miejscowej przychodni, zdumiewa mnie zachowanie jej pracowników. Co za niemile paniusie. Istne bullteriery w kitlach. Jak to ujęła moja siostra: "Idziesz do lekarza? Przygotuj się na walkę". Z personelem. Z innymi pacjentami. Z każdym. I choć zawsze wracam z przychodni sponiewierana niczym bokser z ringu, pocieszenie daje mi fakt, że wszyscy ci ludzie potrafią jeszcze zachować ludzkie odruchy w kontakcie z dziećmi. A Mati... Mati wciąż zachowuje postawę godna mistrza Zen.



Wystarczyło pobyć w domu kilka godzin dłużej i okazało się, że nasza młoda dama zdobyła nowe umiejętności. A to rękę podniesie w geście pt. "taka jestem duża!", a to przyjmie pozycję startową do raczkowania. Jednak prawdziwym hitem ostatnich dni stały sie dla niej nadgarstki. To zaskakujące, że można rączkami machać niemal na wszystkie strony. Efekt jest taki, ze Mati robi mi "pa-pa" niemal co chwilę. Czyżby wyganiała mnie już do pracy?:)

Ja tymczasem ten przedłużony pobyt w domu bardzo sobie chwalę. Wreszcie odespałam ubiegły tydzień. Wierzcie mi, 4 nieprzespane z rzędu noce mogą człowieka pozbawić dobrych manier, sprawić, że zapomni on o blogu i zacznie nieubłaganie przemieniać się w hejtera. Kryzys na szczęście został zażegnany. Mati i jej rodzice czują się już lepiej. Przynajmniej dzisiaj.

Do następnego postu!

wtorek, 2 lipca 2013

w oczekiwaniu na nowy post

Tak to w życiu bywa, że chcąc wiele zrobić, najzwyczajniej czasu braknie. Już nie wspomnę o tym, że dobrze było by się kiedyś wyspać :)
Przygotowując nowego posta, który będzie podsumowaniem naszej wyprawy do Poznania, wrzucam Wam zdjęcie naszych malutkich pociech, które spotkały się po kilku miesiącach.
Tym razem dla odmiany Gutek był zainteresowany bardziej zabawkami Mati, a Mati wykazywała zainteresowanie głównie Guciem.
No i jak zwykle Mati ucieszyła się z wizyty cioci Megi, a ciocia Megi podziwiała jaka z niej ładna dziewczynka rośnie. Zresztą zobaczcie sami : )






Zatem wracam do pisania i wybierania zdjęć. Obiecuję na dniach umieścić nowy post. 
Jednak proszę o chwilę cierpliwości, bo właśnie odnajduję się w nowej rzeczywistości, czyli w wersji Mama wraca do pracy. Tak, tak, są na świecie Pracodawcy, którzy doceniają matki i chcą je jeszcze zatrudniać. Jest nadzieja. Trzymajcie kciuki. Na więcej przyjdzie jeszcze czas, więc i o tym wam pewnie napiszę. 

środa, 26 czerwca 2013

dzień przerwy

Dzisiaj dzień przerwy w zajęciach. Zatem troszkę wolniej... wróć! Wcale nie wolniej, chociażby z powodu deszczu, który od dwóch dni nam dokucza, trzeba było szybko przemykać między jednym punktem dnia a drugi. Ale było fajnie, dzień w towarzystwie Anki i Maxa.
Fotorelacja poniżej, a całe podsumowanie wyjazdu po powrocie do domu i rzeczywistości :)

Chwila oddechu i relaksu w Palmiarni - Papugi Dobra i Dobry





W oczekiwaniu na obiad

Chwila na sen

Stara Rzeźnia - wystawy festiwalowe





No i IKEA, ale szybko uciekliśmy, zmęczenie i tłum nas przepędziły

poniedziałek, 24 czerwca 2013

krótkie podsumowanie dnia dzisiejszego

Poznań, dzień w zasadzie trzeci

Kochani,

dzisiaj sama nie wiem kto kogo uśpił. Jest szansa, że to syn mnie.
Festiwal rozpoczęty doskonałym spektaklem brzUCHO - tu możecie o nim przeczytać, foto relacja po powrocie do bydziowa
http://malta-festival.pl/pl/program/wroclawski-teatr-lalek-brzucho Spektakl polecam, bo i mi się bardzo podobał!
Gustaw przez 30 min, pierwszy raz w swym króciutkim życiu siedział i był skupiony na jednej rzeczy - oglądaniu! Buzia otwarta, oczy otwarte i na wszystko zerkająca z troską Mama czy synowi się podoba.

Potem były kolejne atrakcje, spacer na Pl. Wolności, gdzie dzieje się i dzieje. Granie na wiadrach bębnach chyba największą przyjemność sprawiło Mi. Podrzuciłam Gutka do wózka, chwyciłam za pałeczki i rzuciłam się w wir wystukiwania rytmu...
A wieczorem spacer po Malcie i mała przejażdżka, zakończona płaczem dwójki dzieci - MY CHCEMY JESZCZE :) Zobaczcie sami dlaczego.