poniedziałek, 17 czerwca 2013

akt desperacji

No poniedziałek. Dzień jak każdy inny. Rano, po 6, jak zwykle obudził nas budzik Gustaw. Były uśmieszki, były wygłupy, miny, uciekanie z łóżka. No poranek jak co dzień. I nic nie zapowiadało, że o 9 rano, w pośpiechu przed humorami syna, jego piskami, wrzaskami, dniem na NIE, dniem na TAK, ja chcę to, tamto, sam nie wiem czego chcę, będę uciekać z domu. Najgorsze te krzyki. Że sąsiedzi się nie zbiegli to aż cud!
Tak więc, o 9 rano biegałam z wózkiem po osiedlu w dalszych poszukiwaniach placu zabaw dla dzieci lat 14-miesięcy. Pewnie domyślacie się, jaki był efekt tych poszukiwań... marny. Za to ból kręgosłupa od wrzucania 12 kg. syna na zjeżdżalnie, na wysokość gdzie ręce Matki sięgną, był od razu odczuwalny.  
I tak spacerując, i ciągnąc dziecko za rękę w prawo, gdy ono idzie w lewo, trafiliśmy na osiedlowy sklepik - 1001 drobiazgów. I tam, za 3,99 zł zakupiłam synowi zestaw do piaskownicy, łopatka, grabki i 3 foremki. W sumie to taki zestaw obowiązkowy powinno mieć dziecko w domu, a nie tylko u dziadków. Poza tym te 3,99 zł było najlepiej zainwestowanym pieniądzem w ostatnim czasie. Bawiliśmy się przednio. Ja robiłam babki, Gutek z wielką przyjemnością je burzył. Potem dołączył do nas wnuk sąsiadów. Chłopcy se pogadali, piach porozrzucali, pobujali. A nawet pobiegali - piszę to w kontekście szlifowania pierwszych kroków, żebyście mieli obraz jak Gutkowi to już dobrze idzie.
I tak zrobiła się 11:20 i myk myk do domu, piasek z butów wysypany, kolana i rączki umyte, bo czas na drzemkę nadszedł. 
No a teraz kolejny punkt programu, obiad. Póki co, nic nie zapowiada krzykliwego popołudnia, jednak asekuracyjnie i z wielką chęcią przyjęłam zaproszenie na popołudniową kawę do koleżanki mojej Anny i kolegi Gucia - Maxa. 
Śmigam na obiad, bo Gustaw już wiosłuje, sam! Jeszcze troszkę i sam se obiad ugotuje, a może i dla Matki też.

Miłego popołudnia! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz